guślarz, 04-04-2017
Nie widzę sensu pisania recenzji rzeczy, które mi się nie podobały (jest tyle interesujących produkcji, że szkoda czasu na opisywanie innych), ale warto odnotować co się ograło, przeczytało i obejrzało. Wszystkie moje opinie są wybitnie subiektywne. Pojawiające się tutaj produkcje mogą (ale nie muszą) doczekać się recenzji za wyjątkiem tych oznaczonych „X”.
2. Epic Spell Wars of The Battle Wizards: Rumble of Castle Tentakill – gra przyciągnęła mnie swoją specyficzną estetyką a po przeczytaniu zasad kompletnie pochłonęła. Następnego dnia byłem już w posiadaniu swojego egzemplarza. Udało mi się zagrać dopiero kilka razy, ale już wiem że jest to moja ulubiona, imprezowa gra dla gików … tylko prawdziwy entuzjasta gier doceni jej popaprany humorek i stylistykę. Mechanicznie banalna, pełna interakcja, czaderska zasada (nieobowiązkowa), że każdy wciela się w swoja postać i ją odgrywa. Całość polega na zagrywaniu kart, które składają się na czary, którymi musimy pozabijać naszych przeciwników. Ostatni, żywy mag wygrywa. Dodam że martwi czarodziej również mają coś do powiedzenia. Obejrzyjcie jak się w to gra…
Ghost in the Shell 2017 (5/10) – aktorska wersja, kultowego anime, niestety okazała się być taka jak przewidywałem … kompletne rozczarowanie. W połowie seansu doszło do mnie, że nie chce mi się tego dalej oglądać. Około 70% filmu jest kopią tych samych scen z animacji tylko ułożone w inny sposób a pozostały procent to wytworzone przez scenarzystów bzdurne elementy, które mają łączyć i jednocześnie zmieniać fabułę filmu. Oryginał był efektowny zaś ta kopia jest tylko efekciarska. Może dla osoby nieznającej oryginału film będzie choć zjadliwy, ale ja nie mam tego komfortu … chęć ewentualnych zysków (uznana marka) nie jest nigdy dobrym powodem robienia nowych wersji filmu, a szczególnie gdy produkcja ma już swoje miejsce w kinomatografii światowej. Ceniącym oryginał mogę polecić tylko zwiastun tej produkcji.
Ajin S01-S02 (8/10) – za dzieciaka byłem fanem anime, a dlatego że nie byłe za bardzo wyboru oglądało się wszystko. Na szczęście te czasy minęły. Aktualnie znajomy otaku (nie wiem czy jeszcze używa się tego terminu) co jakiś czas mi coś poleci, ale niestety większość nie jest dla mnie. Od „Ataku Tytanów” nie widziałem niczego sensownego. Dlatego z czystym sercem mogę polecić produkcję (którą sam znalazłem – o dziwo) opowiadającą historię Keia, który okazuje się należeć do nieśmiertelnych istot, które „sporadycznie” pojawiają się na świecie. Przez dwa sezony obserwujemy zmagania, nie tylko Keia, ale innych Ajinów między sobą i resztą świata. A konflikt jest poważny gdyż odmawia im się podstawowych praw istot ludzkich. Cała historia jest bardzo brutalna i efektowna. W głowie zostaje wiele niezły scen np. próba pojmania Sato (głównego „złego”). Polecam wszystkim którzy cenią dobre opowieści i nie mają awersji do japońskich produkcji.
Luke Cage S01 (7/10) – po takiej sobie Jesice Jones nie miałem za bardzo ochoty na kolejne produkcje (oprócz Diabeła z Hell’s Kitchen) Marvela wyprodukowane przez Netflix. Na szczęście dzięki wrodzonej sobie cesze, że nie lubię krytykować czegoś bez obejrzenia postanowiłem nadrobić kilka z założenia nieciekawych seriali. Okazało się, że Luke Cage to niezła historia z fajnym bohaterem i dobrym klimatem współczesnego Harlemu (oraz dawnego Harlemu reprezentowanego przez klub Harlem’s Paradise). Komiksu na którym opiera się serial jeszcze nie znam, ale na pewno nadrobię. Cała opowieść oparta jest na niezniszczalnym, supersilnym, czarnoskórym uciekinierze odnajdującym swoje miejsce w nowojorskiej dzielnic w której panoszy się mafia. Klasyka gatunku, ale zrealizowana świetnie i przyjemna w odbiorze a dla mnie lepsza niż Jesica Jones czy Iron Fist. Po Daredevilu pozycja obowiązkowa.
Iron Fist S01 (5/10) – najnowsza produkcja Marvel / Neflix jednocześnie okazała się być najmniej interesująca. Mimo świetnych kilku postaci (m. in. świetnie zagrana postać Warda przez Tom Pelphrey) historia za bardzo mnie nie wciągnęła a gdy pojawił się już głównie wątek walki z Ręką ostatecznie zniechęciła. Brakowało mi w tym jakieś fajnej opowieści i o dziwo technicznie wyglądało gorzej niż poprzednie seriale. Jeżeli czekasz – jak ja – na Defenders (w tej serii Daredevil, Luke Cage, Jesica Jones i Iron Fist łączą siły) to pewnie i tak obejrzysz w innym wypadku można sobie darować.
Lemony Snicket: Seria niefortunnych zdarzeń 2017 S01 (7/10) – kolejna niezła opowieść dla dzieci i dorosłych. W odróżnieniu od „Łowców trolli” mocno abstrakcyjna ale wciągająca. Jesteśmy świadkami wydarzeń, które spotkały rodzeństwo Baudelaire’ów po śmierci rodziców. Cała trójka odziedziczyła ogromny spadek, który za wszelka cenę chce przejąć hrabia Olaf. Całość jest utrzymana w przerysowanej, ale bogatej wizualnie konwencji mrocznej bajki. Na pochwałę zasługuje koncepcja narratora, który regularnie jest częścią kadrów czy sytuacji.
The OA S01 (6/10) – w tajemniczy okolicznościach odnajduję się kobieta, która zaginęła siedem lat temu. Na dodatek okazuje się, że w tym czasie odzyskała wzrok. Główny tematem serialu jest właśnie odkrywanie jej przeszłości. Lekko dziwna i niepokojąca historia z elementami mistycyzmu, thrillera i dramatu obyczajowego. Mieszanka gatunkowa zapowiada się nieźle, ale nieśpieszne tempo i niekonwencjonalne pomysły mogą zniechęcić. Na plus jeszcze mogę zaliczyc niejednoznaczne zakończenie (aktualnie rzadkość na ekranie). Mimo wszystko polecam.
Łowcy trolli S01 (10/10) [recenzja] – nieszablonowa choć klasyczna historia dla dzieci i dorosłych o walce dobra ze złem, w której największy atutem oprócz opowieści są świetne postacie i rozbudowana mitologia. Zdecydowanie jedna z najlepszych serialowych animacji zeszłego roku.
Crazyhead S01 (2/10) [X] – brytyjski serial (z niewielką dawką czarnego humoru) o dwóch dziewczynach widzących demony (w opętanych ludziach) i walczących z nimi. Znam zakończenie tej opowieści tylko dlatego, że całość ma sześć odcinków – więcej bym nie zniósł. Jeden punkt w mojej ocenie otrzymują dokładnie dwie postacie drugoplanowe (Suzanne i Jake), które były całkiem sympatyczne. Reszta, czyli główne bohaterki, przeciwnicy, historia i warstwa techniczna była w najlepszym razie słaba. Żal mi niezłego, charakterystycznego aktora Tony’ego Currana (świetna rola Dataka Tarry w „Defiance”), że ma coś takiego na swoim koncie.